Łukasz Kuciński

ZARZĄDZANIE MARKETINGOWYMI KRAKERSAMI

26 października 2016
brak komentarzy
2 100 wyświetleń

Marketing: Siedzą w biurze i wpieprzają krakersy. Zawsze tylko krakersy i paluszki, paluszki, orzeszki i krakersy. I tak cały czas, bez odpoczynku, bez wytchnienia.

Marketingowy krakers niepowodzeń

Trzeba coś żreć, żeby robić cokolwiek z łapami. Ludzie porozsiadani na tych niewygodnych korpo-krzesłach, stłoczeni w salkach konferencyjnych, obstawieni butelkami z wodą, plastikowymi kubkami rażącymi mokrą bielą i tacami ze słonymi przegryzkami. Oni już dawno przesiąkli i tymi krakersami i tą solą, gorzką solą nieudolności, słabości i nieinteligencji. Tabuny nic nieznaczących i mało wnoszących snują się po korytarzach szklanych biurowców. Zapracowani, zajęci, zatroskani, zagubieni, ale za to wkurzeni do granic możliwości i wiecznie narzekający. Nie znam korporacji, w której po chociaż najmniejszym złapaniu kontaktu z tam zatrudnionymi – użyłem tego słowa, żeby nie przeholować ze słowem „pracującymi” – ludźmi wyleje ci się na głowę wiadro – co tam wiadro … – wanna – śmierdzącej, kleistej i lekko zbełtanej negatywnymi emocjami, syfiącej ludzką bezradnością i zniechęceniem cieczy skarg, zażaleń, roszczeń, nędzy z bidą i miernoty. To idzie im rewelacyjnie: narzekanie. W tym są mistrzami. A jakie tam „mistrzami”! Są championami, gwiazdami, oszlifowanymi brylantami. Im więcej nawrzucają wszystkim swoim przełożonym i współpracownikom, im więcej powiedzą o nich brudów, im dokładniej ich obsmarują tymi plwocinami, tym lepiej się czują, tym swobodniej im to idzie i tym bardziej się nakręcają. Ale kiedy spytasz ich, co możemy zrobić, żeby zwiększyć sprzedaż, żeby zbudować markę, polepszyć wizerunek firmy, produktów i usług na rynku, co można zrobić, żeby klienci zamiast sięgać po produkty konkurencji wyrywali sobie z rąk to, co my produkujemy, to zobaczysz tylko tępe, nie skażone jakimkolwiek pomysłem, blade od hulającej wewnątrz głów pustki twarze specjalistów nafaszerowanych krakersami, wypchane wręcz mącznym alibi gęby, międlące słoną papkę i przepychające ją jedynie mokrymi jęzorami z lewej na prawą, z prawej na lewą tylko po to, żeby to wreszcie połknąć i zrobić miejsce na następnego krakersa. Pełne gęby, zapchane gardła, ślizgające się po zębach jęzory są dobrą wymówką, żeby nie zabierać głosu i udawać, że się myśli, rozmyśla, analizuje, szacuje i wnioskuje. Cisza uchodzi za oznakę inteligencji. I w wielu przypadkach, może nawet w większości przypadków, to bardzo dobrze, że te miernoty się nie odzywają. Bo cóż te biedaki mogłyby powiedzieć? Te krakersiane kukły tak naprawdę nie mają nic ciekawego do powiedzenia. Po co bić pianę z czegoś, co nie jest istotne, nie ma znaczenia zarówno dla firmy, w której są zatrudnieni, jak też dla nich samych, bo kompletnie nic z tego nie będzie, no może poza jakąś nagrodą za wynik sprzedaży, który w większości przypadków spowodowany jest czynnikami zewnętrznymi, a nie sprawstwem krakersowych specjalistów.

Marketing i korpo-pieniądze

Już od dawna wiadomo, że tylko 50% wydawanych na marketing korpo-pieniędzy jest inwestowanych efektywnie. Firmy tracą więc mnóstwo kasy, nabijając kieszenie kolejnym krakersowym niby specjalistom, którzy chętnie wyciągną tłuste łapska po łatwy zysk. Moim zdaniem te drugie, niby-efektywne 50% również można by zatrzymać, bo efektywność tych pieniędzy też jest niska. Na papierze wygląda dobrze, są efekty, excele pękają w szwach od super wyników i okrągłych liczb, tylko że to cały czas śmierdzi na odległość miernotą i międloną w pustych od emocji gębach krakersową masą. NIC. W dodatku puste, wielkie i pulsujące bezsensem NIC.

krakersy2

Marketing

Co jest przyczyną niepowodzeń marketingowych i sprzedażowych? Co ponosi odpowiedzialność za te wszystkie nieudane kampanie, bzdurne gadżety, durne POS-y, idiotyczne reklamy, fatalne slogany reklamowe? – KRAKERSY. Oczywiście! To one są przyczyną wszystkich niepowodzeń. To przez krakersy nic się nie udaje. To w wyniku pożerania ton słonych krakersów lasują się mózgi specjalistów marketingowych, które po latach bezmyślności, zaklejane kolejną słoną, zmiędloną porcją bagnowatej masy nie są w stanie oderwać się od ziemi i wzbić się ponad normalność, przeciętność i powtarzalność.

Marketing i marketingowe NIC

Tak, moi Państwo. Marketing w Waszych firmach to powtarzalne, powielane z roku na rok NIC. Setki tysięcy złotych, o ile nie miliony, są przepuszczane przez puste łby Waszych specjalistów marketingowych, którzy opaśli swoje umysły słonym nieróbstwem i alibi tak kruchym i błahym, jak krakersy, które żrą. Tony krakersów.

O ile macie jeszcze trochę rozsądku w swoich głowach, to domyślacie się pewnie, że krakersy są jedynie metaforą niepowodzeń. Skoro czytacie ten tekst, to znaczy, że należycie do tej grupy krakersianych inteligentów, którym sól nie wyżarła jeszcze mózgu. I bardzo dobrze. No to odpowiedzmy sobie na pytanie: Dlaczego krakersy są tak niebezpieczne?

Otóż one uzależniają. Powodują, że człowiek przyzwyczaja się zarówno do ich smaku, jak i ruchu ręki sięgającej systematycznie, bezmyślnie, łatwo po kolejny kawałek chrupiącej przeciętności, wyrabia w sobie nawyk żarcia na wszelkiego rodzaju spotkaniach, a jeszcze gorzej – podczas pracy na stanowisku – czegokolwiek. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego krakersy są zawsze słone? Tak jak chipsy? A dlaczego ciasteczka, wafelki, delicje, batoniki zawsze słodkie? Wszystko to są nasze nawyki. Są przewidywalne, powtarzalne. Nie trzeba się zastanawiać, obawiać, ryzykować. Nie trzeba nic. Można tylko pozwolić nawykowi poruszać łapskiem i wsadzać do gęby nowy kawałek bez inteligentnej, bez mądrej paszy, wypełniającej wszystkie komórki ciała, a co gorsze – mózgu. Nawyk powoduje umysłowe bezpieczeństwo, odemocjonalnia wszystko i wszystkich. W nawykach nie ma przecież emocji. Nie trzeba myśleć i zastanawiać się, jaki ten krakers ma smak. A smak musi być taki, żeby pasował do przekąski. Krakersy je się przecież z serem, z pastami rybnymi, jajecznymi, a co by było, gdyby nagle okazało się, że ktoś nas oszukał i dał krakersy z dżemem? To nie pasuje, to nie miałoby sensu, przecież wszyscy wiedzą, że krakersy podaje się na słono lub na ostro, a nie na słodko. Te nawyki powoli, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu sprawiają, że człowiek przestaje się zastanawiać. Przestaje myśleć i analizować. Buduje swoją strefę komfortu i spokoju, bo nie musi się bać, że ktoś mu kiedyś wywinie numer i zamiast bezemocjonalnie na słono poda krakersy z emocjami. Dokładnie tak samo działają umysły tych krakersowych potworów. Najłatwiej i najbezpieczniej jest powielać sprawdzone działania. Skoro kilka razy coś przyniosło oczekiwany efekt marketingowy, skoro wydane pieniądze dały zwrot w postaci zrealizowanego targetu, to znaczy, że to działa. Jeżeli pozytywny efekt się powtórzy, to natychmiast powstaje nawykowe sięganie po marketingowego krakersa.

Zarządzanie marketingowcami

To tak jak przesypywanie budżetów marketingowych z jednej kupki na drugą i odwrotnie. Na coś w końcu te pieniądze trzeba wydać. Tyle tylko, że to jest bez sensu. Standardowo układa się kampanie marketingowe w bardzo prosty sposób. Kiedyś uderzyło mnie, że moi specjaliści, jak ten Łysek potrafią jedynie kręcić się w kółko. Któregoś dnia szlag trafił nasz spokój. W pewnym momencie, mniej więcej po pierwszym kwartale pizgnęła o moje biurko jak piorun w kępę szczypiorku informacja, że nasz budżet marketingowy zostaje obcięty o połowę. Z 2 mln zrobiła się tylko bańka. Jednak pierwszy kwartał był okresem, kiedy konsumowaliśmy większość budżetu, żeby pozamawiać wszystko, co jest konieczne, a potem tylko z tego korzystać. Okazało się, że nie mamy już zbyt dużo pieniędzy. Zwołałem ludzi, żeby przejrzeć cały nasz plan i zastanowić się co robimy. Mieliśmy zaplanowane na cały rok konferencje (52) (300 tys.), gratisy (300 tys. zł), POS (200 tys. zł), marketing internetowy (100 tys.) itp.

Poprosiłem moich krakersowych specjalistów, żeby pomyśleli, co w obecnej sytuacji, kiedy praktycznie nie mamy już pieniędzy można zrobić. Dostali 3 dni, żeby opracować plan awaryjny.

Z nadzieją czekałem, kiedy przyjdą i powiedzą mi, co wymyślili. Wreszcie doszło do spotkania i pokazali mi swoje propozycje: konferencje (26) (150 tys.), gratisy (150 tys. zł), POS (100 tys. zł), marketing internetowy (50 tys.), itp.

Jeszcze teraz, kiedy o tym myślę, to telepie moim całym ciałem, umysłem i każdą komórką nerwową. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. To dokładnie wtedy doszło do mnie, że zatrudniam bandę specjalistów, ale nie od marketingu. Tylko bandę specjalistów od zżerania krakersów, powielaczy, kopistów, pracowników obsługi kserokopiarek i starożytnych skrybów, którzy potrafią jedynie przepisywać do excela mniejsze lub większe cyferki. Ludzie bez ambicji, bez wiary w to, że może się jednak da wymyślić coś, co zadziała lepiej, efektywniej. Coś, co za 1/10 ceny przyniesie efekt 20 razy lepszy niż zazwyczaj, niż ten, do którego byliśmy przyzwyczajeni. Korpo-ludziki, miernoty, życiowe pajace, z których nabija się samo życie, trzymając się za gruby, pryszczaty brzuch napchany równie bezpłciową masą, co ich poskręcane i bezemocjonalnie wypchane farszem bebechy. Takie NIC.

Szlag mnie trafił. Wyszedłem z siebie. Na tyle jeszcze rozsądny, a może nierozsądny (teraz już trudno mi powiedzieć) żeby na nich nie krzyczeć i nie wywalić wszystkich z roboty na zbity pysk. Jedno tylko było pewne: Jeżeli ja nic nie wymyślę, to nic z tego nie wyjdzie. To oni nie dadzą rady. To oni nic nie zrobią, nie wymyślą, nie wykreują.

Złość, bezradność, wiadro, co tam wiadro! – wanna! – śmierdzącej, kleistej i mocno zbełtanej negatywnymi emocjami, syfiącej ludzką bezradnością i zniechęceniem cieczy skarg, zażaleń, roszczeń, nędzy z bidą i miernoty wylewała się wtedy z mojej głowy na snujące się jak zjawy, niewidoczne, jak powietrze, małoznaczące, leniwe postaci specjalistów marketingowych.

Zarządzanie i Marketingowcy – odpowiedzialność za porażkę

Porażka. Ale czyja to wina?! Kto ponosi odpowiedzialność za tę bezmyślność i umysłową bezradność?! Kto pozwolił im na nic niemyślenie i nic nieznaczenie? – Odpowiedź jest jeszcze tragiczniejsza niż to, że codziennie w każdej korporacji pożera się tony słonych krakersów wypełniających bezmyślne brzuchy równie beznadziejnych marketingowców. Odpowiedź brzmi: To MY jesteśmy temu winni. To MY pozwalamy na powielanie, na rozkładanie się wygodne w fotelach samo zadufania, samo zachwytu i samo zajebistości. To MY budujemy strefę komfortu zarówno swoją, jak i naszych ludzi. Sygnały z boskich pięter Olimpu nie dają wystarczającego kopa w dupę, żeby specjaliści ocknęli się ze snu, dopóki MY sami się nie ockniemy, nie zaczniemy się obawiać, a nawet bać, dopóki ten lęk przed miernotą, powtarzalnictwem, ściąganiem z siebie, z konkurencji, z równie nieudolnych krakersowych idiotozaurów i wcielaniem w życie planów marketingowych, strategii, budżetów, które o kant naszych pustych łbów można rozbić, nie spowoduje, że nasza kreatywność dojdzie do głosu. Tylko ten wewnętrzny lęk przed bylejakością, obrzydzenie przed standardowym myśleniem może wyzwolić ludzi z marazmu i nawykowego wpierdzielania (chciałoby się użyć innego słowa) okraszonych słabizną krakersów. To My dopuściliśmy, że nasze korpo-umysły zamieniły się w krakersową papkę.

Może to przez rozkoszowanie się naszymi własnymi pomysłami, które pozwalały na osiągnięcie w przeszłości lepszych niż przeciętne wyników? Może chełpiliśmy się przed nimi  swoimi dawnymi pomysłami, co zabrało im pewność siebie? Może przez naszą rewelacyjność uśpiliśmy w ludziach czujność i to MY sami zrobiliśmy z nich krakersowych pajaców?

To bardzo prawdopodobne. Umiejętność zarządzania kreatywnością, nieprzewidywalne wyciąganie marketingowców ze strefy komfortu to podstawa budowania kreatywności. Godzenie się na zrównoważony, lecz odpowiednio stymulowany przez nas samorozwój będzie dla tych ludzi przeraźliwie słodkim krakersem. Czymś, co nie tak łatwo zaakceptować, ale jednocześnie pobudza kreatywny umysł do szukania rozwiązań. Losowe wypadki, zmiana kierunku wiatru, upadki i klapsy są jak woda na młyn kreatywności. Im więcej kopniaków w dupsko dostaną, tym efektywniej będą myśleć, a nasze zadanie to zabrać im krakersy sprzed nosa. Niech szukają, niech będą zdziwieni, zaskoczeni, niech poczują się nieswojo. Może nawet wpadną w histerię? Niech zejdzie im z mózgu umysłowa opuchlizna. Wtedy wszystko zacznie się na nowo. Nie dopuśćmy, żeby w tych wszystkich firmach marketing był kopiowaniem. Niech się stanie kreatywną potęgą. Niech znów zabłyśnie i zachwyci. I zapomnijmy, że to MY mamy wymyślić wszystko, co nowe. Dajmy im szansę. Bez nas i naszych świetnych pomysłów dadzą radę. Kilka razy się sparzą, kilka razy dostaną po głowie od życia, ale wreszcie zacznie im to wychodzić i sprawiać przyjemność. Słone krakersy przestaną smakować. A MY? – odpoczniemy.

krakersy3

Marketing

 

Łukasz Kuciński

Właściciel firmy szkoleniowej Biznes Plus

Prezes zarządu AMS PRESTIGE Sp. z o.o.

Wykładowca na kierunku Akademia Menedżera Sprzedaży

Wykładowca na studiach MBA

lukasz.kucinski@biznesplus.pl

Tel.: 608464555



brak komentarzy


Zostaw komentarz